Programy interwencyjne czyli niekompetencja w TV

Od długich lat sporą popularność zyskują telewizyjne programy interwencyjne. Najczęściej prezentowane są w nich tematy ważne społecznie, błędy urzędników, czy też wymiaru sprawiedliwości, spory sąsiedzkie. Jak nie trudno się domyśleć przypadki w których to bohater reportażu okazuje się winnym swojego losu nie trafiają na ekran. Winny jest zawsze ktoś inny. Szkoda, gdyż programy te mogłyby o wiele lepiej realizować swoją misję pokazując, że los obywatela w dużej mierze zależy od tego, czy on sam zechce go wziąć w swoje ręce. To, że obywatel nie chce, bo to by się wiązało z tak mało popularnym dziś zajęciem jak praca, lub z równie niemodnym braniem za coś odpowiedzialności, to już nie problem dla telewizji.

Powierzchowne zbadanie sprawy typowe dla tego typu audycji rodzi więcej problemów niż pożytków. Obrony w “Pani redaktor” lub “Panu redaktorze” poszukują niepłacący lokatorzy, samotne matki ze stadkiem dzieci, osoby żyjące z zasiłków. Burzę w mediach społecznościowych wywołał jakiś czas temu jeden z programów prezentujący los jednej z wielodzietnych rodzin, w której to rodzice nie mieli czasu na pracę, bo musieli zajmować się dziećmi. Po podliczeniu ich dochodów okazało się, że są o wiele powyżej średniej. Pomoc w prokreacji nie była im potrzebna, ale w wychowywaniu już tak.

Główną przyczyną dla powstania tego artykułu jest stawianie w niekorzystnym świetle rynku nieruchomości, na którym to i mi przyszło działać. Za przykład posłuży wczorajsza “Interwencja“. Skrócona wersja historii mogłaby brzmieć tak: kobieta z Warszawy kupiła sobie działkę pod Grójcem, po czym wyjechała za granicę aby zarobić na budowę domu. Po powrocie okazało się, że działki nie może zabudować. Co prawda uzyskała dla działki warunki zabudowy, ale dopiero na chwilę przed wejściem w życie nowego planu zagospodarowania, który zabudowę wyklucza. Co na ten temat ma do powiedzenia redakcja Interwencji?

Już na samym początku dowiadujemy się, że inwestorka “kupiła działkę rolną pod Grójcem na Mazowszu z możliwością zabudowy”. Problem w tym, że przedmiotem transakcji była działka rolna, ale bez możliwości zabudowy, gdyż nowa właścicielka zgłosiła się po warunki zabudowy dopiero po zakupie działki, o czym dowiadujemy się z dalszej części tekstu.

“W marcu pani Iwona ostatecznie potwierdziła w gminie warunki zabudowy.” Ciekawe, gdyż warunków zabudowy się nie potwierdza. Nie ma takiej procedury. Dopiero z kolejnej części tekstu dowiadujemy się, że mogło chodzić o uprawomocnienie decyzji. Skoro dopiero teraz decyzja staje się prawomocna, to dopiero w tym momencie działka zmienia swoje przeznaczenie z rolnego na zgodne z decyzją o warunkach zabudowy, czyli najpewniej budowlane.

Inwestorka ma pretensje do urzędu, że nikt jej nie poinformował o tym, że trwają prace nad planem, który wykluczy możliwość zabudowy jej działki. To kolejne stwierdzenie, które nie do końca jest prawdziwe. Pani Iwona musiała zostać poinformowana o tym, że plan jest opracowywany, a potem wyłożony do wglądu. Takie są wymogi ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym. Inwestorka zapewne oczekiwała listu z urzędu, jednak przepisy nie nakładają na samorząd takiego obowiązku. Najczęściej wystarcza ogłoszenie w Biuletynie Informacji Publicznej, stronie www urzędu, w gablocie informacyjnej urzędu, w lokalnej prasie. To, że nie każdy zagląda w te miejsca nie jest winą urzędnika, a ustawodawcy, który w ten sposób skonstruował przepisy.

Warto też wspomnieć, że procedura opracowywania studium to kilka lat, a potem dopiero na jego bazie powstaje plan, więc te kilka lat można śmiało pomnożyć przed dwa, a czasem i trzy, aby dowiedzieć się ile trwać może cała droga do uchwalenia nowego planu. Można postawić tutaj stwierdzenie, że urzędnicy przez długie lata nie informowali właścicielki o swoich planach odnośnie działki, ale można też śmiało założyć, że to właścicielka przez długi czas nie interesowała się swoimi włościami.

Reporterom nie przyszło do głowy, że milczenie urzędnika gdy Pani Iwona w ostatniej możliwej chwili składała wniosek o warunki zabudowy zadziała na jej korzyść. Gdyby działka pozostała rolną, to na odszkodowanie z tytułu obniżenia wartości w wyniku uchwalenia miejscowego planu nie ma co liczyć. Uzyskiwanie warunków zabudowy przed uchwaleniem planu to sprytne wykorzystanie procedury do podniesienia wartości gruntu oraz uzyskania wspomnianego odszkodowania. Informowanie inwestora, że wnioskowanie o warunki zabudowy nie ma sensu mija się więc z celem, gdyż ten cel wyraźnie jest. Co ważne, odwiedzenie inwestorki od złożenia wniosku pewnie spotkałoby się z równą krytyką jak i aprobata wniosku, więc dobrego wyjścia dla urzędu tutaj nie widać.

Dalej dowiadujemy się, że inwestorka ma pretensje, że urząd pobrał od niej opłaty za wydane dokumenty. Ja bym je miał, gdyby ich nie pobrał. Wystarczająco dużo osób korzysta już z moich podatków. Przypominam: inwestycja w warunki zabudowy zwróci się wielokrotnie gdy tylko właścicielka dostanie odszkodowanie za obniżenie wartości działki w wyniku uchwalenia miejscowego planu.

Dowiadujemy się też, że wydawanie warunków zabudowy zgodnie z przepisami ustawy było na pewien czas zawieszone. Urząd ma taką możliwość, która ma między innymi przyspieszyć procedurę uchwalania planu, ale ta i tak jest na tyle rozwlekła, że podczas całego jej trwania nie da się blokować wszystkich inwestycji. Procedowanie planu to kilka lat, a okres zawieszenia może wynosić 9 miesięcy. Szukanie sensacji w tym, że przepis jest niedoskonały powinno mieć miejsce na sejmowych korytarzach, a nie w małym urzędzie odpowiadającym za ich realizację.

Inwestorka aby dopełnić swój obraz jako poszkodowanej składa sprzeciw do planu zagospodarowania. Działanie to nie ma sensu, gdyż czas na składanie uwag do studium, a potem do planu dawno już minął. Trudniej nazwać to działanie inaczej niż szukaniem sensacji, skoro inwestorka musiała już na tym etapie współpracować z prawnikiem, który również wypowiada się w tekście.

Tak, uważam że inwestorka wciela się w rolę poszkodowanej szukając wytłumaczenia dla swoich zaniedbań, a program Interwencja tylko jej to ułatwia. Pisząc to mam przed oczami internetowego mema ze zdjęciem redaktor Jaworowicz i podpisem “przyniesły, kazały podpisać, my nie czytali, a tera cza płacić”. No, cza. Warto czasem poczytać. Szczególnie wydając spore środki na zakup działki, lub chociażby robiąc reportaż na jakiś temat. Realizowanie go z udziałem prawnika, który przecież zna doskonale procedurę uchwalania planu, rozmawiając z urzędnikiem, który również się na tym zna, następnie szukanie winnych tam gdzie ich nie ma to już chyba nowy telewizyjny standard. Może i inwestorka jest sobie winna, ale zobaczcie jaka biedna. Trzeba jej bronić. Najlepiej za podatki kogoś, kto był bardziej rozsądny i przeczytał ustawę.

Zapisz się na newsletter!

To najlepsze źródło informacji o promocjach, organizowanych przez nas webinarach, a także cotygodniowe podsumowanie najważniejszych wiadomości z rynku nieruchomości, które trafi wprost na Twoją skrzynkę mailową.

Dodaj komentarz