W ubiegłym tygodniu media obiegła wiadomość, że szlak na Gubałówkę został zagrodzony. Od tej pory za przejście trzeba zapłacić góralce, która twierdzi że to jej pole. Odmiennego zdania są Polskie Koleje Linowe, które chcą bronić przejścia z pomocą firmy ochroniarskiej. Internetowe komentarze turystów i osób postronnych nie są przychylne rzekomej właścicielce gruntu. Niestety zgodnie z przepisami nie miała ona wiele innych dróg do wyboru jeśli chce walczyć o swoją ziemię.
Szlak na Gubałówkę wiodący równolegle do kolejki obsługiwanej przez PKL zna chyba każdy, kto chciał odwiedzić szczyt i zrobić sobie fotkę z niedźwiedziem w łapciach. PKL twierdzi, że znajduje się on na gruntach będących ich własnością jak i na gruntach Skarbu Państwa. Nie zawsze tak było. Niegdyś były to grunty prywatne z których potem wywłaszczono ich właścicieli. Pech chciał, że dokumenty potwierdzające wywłaszczenie zaginęły.
Brak podstawy nabycia nieruchomości przez Skarb Państwa i PKL daje wywłaszczonym góralom sposobność do prób wynegocjowania lepszych warunków wywłaszczenia niż to miało miejsce przed laty. W grę wchodzą znaczące kwoty, gdyż mowa o bardzo rozpoznawalnej lokalizacji na turystycznej mapie polski. Tylko jak udowodnić, że znów się jest właścicielem?
Ten problem dotyczy obu stron sporu. PKL musi udowodnić, że to ich teren. Góralka musi zrobić dokładnie to samo. Skoro żadna ze stron nie dysponuje podstawą nabycia nieruchomości to spór może zakończyć się poprzez orzeczenie sądu o jej zasiedzeniu. Przez kogo? Przez tego, kto udowodni, że przez 30 lat w złej wierze (lub 20 lat w dobrej) korzystał z tego fragmentu ziemi jak właściciel.
Korzystanie jak właściciel niezbędne aby starać się o zasiedzenie, to nic innego jak pełne władane nieruchomością, czyli między innymi sprzedawanie biletów na przejście przez ten teren. Zasiedzenie terenu z którego się nie korzysta nie jest w praktyce możliwe. Jeśli góralka nieprzerwanie przez 30 lat będzie sprzedawać bilety to może grunt zasiedzieć. Szansa, że przez 30 lat PKL nie zareagują jest nikła, ale jej działania wykluczają działania PKL, które mogłyby polegać na tym samym, czyli na stwierdzeniu, że to ich ziemia, bo to oni pozwalają turystom po niej spacerować.
To ciekawy przypadek i jak wszystkie podobne sprawy dotyczące gór zapewne i ten szybko nie znajdzie finału. Wszak skoro góralka nie jest właścicielką to sprzedać ziemi nie może. PKL mogą próbować teren dzierżawić dbając o interes turystów, ale to spowoduje że będą w posiadaniu zależnym działki, więc o zasiedzeniu nie będzie mogło być mowy. Dbając o swój interes PKL powinny postawić swoją budkę i sprzedawać swoje bilety, ale to oczywiście mało prawdopodobny scenariusz.
Warto śledzić dalsze losy tej sprawy, bo znając góralski upór będzie ona niezwykle ciekawa. Interesujące będą również kroki PKL jak i Skarbu Państwa, którym zależy na drożności szlaku. Póki co to oni są w gorszym położeniu, choć opinia publiczna zdaje się być mniej przychylna właśnie rzekomej właścicielce.