Dobra passa Elżbiety Liberdy trwa. Dopiero co media zauważyły jej wypowiedź o dużej nierówności w stosunkach dewelopera z klientem (na znaczącą korzyść tego drugiego), by w chwile po tym gościć u boku Piotra Turalskiego w jednym ze śniadaniowych programów telewizyjnych. Gdzie tutaj skandal? W reakcji części mediów jak i w fakcie, że o przyczynach problemów na rynku nieruchomości zaczynamy mówić dopiero teraz.
Jednym z powodów dla rozdmuchania medialnej burzy wokół wizyty znanej Pani Prawnik w telewizji jest szeroko udostępniany i komentowany wpis na profilu Miasto Jest Nasze w serwisie X. Niestety sam wpis jest typowym efektem silnych emocji i researchu w stylu Rafała Ziemkiewicza. Użycie wielu nośnych stwierdzeń w jednej wypowiedzi niestety nie czyni jej prawdziwą.
Aktywiści twierdzą, że prezentowanie wizerunku osoby mówiącej o problemach deweloperów w dobie kryzysu mieszkaniowego nie jest dobre. To błąd. Właśnie teraz powinniśmy się koncentrować na powodach dla których deweloperzy nie wybudowali wystarczającej ilości mieszkań dla wszystkich. Jedną z części składowych tego problemu są zwiększone uprawnienia klienta w stosunkach z deweloperem. Jeśli klient może w dowolnej chwili odstąpić od umowy rezerwacyjnej nie ponosząc żadnych kosztów tego działania, to deweloper musi uwzględnić dodatkowe ryzyko w swoich kalkulacjach. Pisząc wprost: musi podnieść cenę. Dbanie o opinię miejskich aktywistów nie ma sensu. Od słuchania ich zdania mieszkań nie przybędzie. Znając problemy deweloperów można część z nich rozwiązać. Oczywiście rozwiązywanie problemów deweloperów nie powinno być rozumiane jako rozdawanie im darmowych pieniędzy z kolejnych nieudanych programów mieszkaniowych. Rozwiązania stymulujące popyt nie są dziś niezbędne.
Miasto Jest Nasze ma również awersję do stwierdzenia, że flipowanie pozwala uporządkować stan prawny, czy też rozwiązać problem niechcianego lokatora czyniąc nieruchomość na powrót atrakcyjnym produktem. Utrzymywanie na rynku wielu nieruchomości o skomplikowanym stanie prawnym nie jest dla nikogo korzystne. Jeśli nieruchomość stoi jako pustostan lub jest zajmowana przez nieuczciwego lokatora, to najczęściej jej właściciele nie wywiązują się ze swoich zobowiązań podatkowych, co jest problemem dla nas wszystkich. Dodatkowo obecność na rynku nieruchomości z pasożytującym w niej lokatorem odstrasza dużą część właścicieli od oddania swoich mieszkań w najem. Jeśli postulatem aktywistów jest polepszenie dostępności mieszkaniowej to powinno oni w stać w pierwszym szeregu osób walczących o liberalizację ustawy o ochronie praw lokatorów. Niestety wszystko wskazuje na to, że głoszone przez nich postulaty są dalekie od rozwiązań jakie godzą się stosować.
Wisienką na torcie jest porównywanie rozwikływania trudnych stanów prawnych w nieruchomościach do powrotu czasów dzikiej reprywatyzacji. Aktywiści będący autorami najlepszej mapy obrazującej problem gruntów o nieuregulowanym stanie prawnym zapewne mają wiedzę historyczną o powodach tego zjawiska. Czyżby nie wypadało im wspomnieć, że winnymi są komuniści? To właśnie dekrety nacjonalizacyjne, w tym dekret Bieruta są wstępem do problemów z reprywatyzacją. To właśnie fliperzy i inwestorzy są niejednokrotnie jedynymi klientami chętnymi nabyć mieszkania w spółdzielniach, które problemów ze swoimi gruntami do tej pory nie rozwiązały. W interesie fliperów jak i nas wszystkich zdecydowanie jest rozwiązanie tych historycznych zaszłości.
Rozumiem krzyk z powodu słabej dostępności mieszkań na rynku. Niestety w wykonaniu aktywistów jest to krzyk ideologiczny. Krzyk nastawiony na walkę „w imię”, a nie „walkę o”. Potrzebujemy mieszkań tu i teraz. Aktywistów w tym wydaniu nie potrzebujemy.