W powszechnej świadomości osób zainteresowanych rynkiem nieruchomości utarło się przekonanie, że dopóki najemca płaci rachunki, to ani on, ani tym bardziej właściciel nieruchomości z prądem problemów mieć nie będą. Osoby uzbrajające działki w media mogą czasem narzekać, że zakład energetyczny zwleka z podpisaniem umowy o dostawę prądu, lub z jej realizacją. Dopiero osoby zajmujące się zawodowo systemem elektroenergetycznym rozumieją, że nadmiar prądu też może być problemem.
O tym jak problemy branży energetycznej mogą wpływać na rynek nieruchomości, oraz o tym co o energetyce warto wiedzieć rozmawiam z Piotrem Grądzikiem, inżynierem dyspozycji mocy z wieloletnim doświadczeniem na rynku niemieckim. Osoby obserwujące nasz kanał na YouTubie znają już Piotra z obszernej rozmowy, którą dla ułatwienia zamieszczam w treści tego wywiadu.
Krzysztof Derdzikowski: Jak oceniasz ogólny stan wiedzy niefachowców o problemach energetyki, szczególnie energetyki na poziomie zarządzania siecią, a nie tylko własnym gniazdkiem?
Piotr Grądzik: Trudno jest oczekiwać od obywatela czy konsumenta, aby był fachowcem w każdej dziedzinie. Żyjemy w czasach podziału pracy, każdy z nas jest specjalistą w swojej dziedzinie.
Jednocześnie trzeba przyznać, że energetyka stała się bardzo skomplikowana m.in. za sprawą wprowadzenia OZE, liberalizacji rynku energii oraz digitalizacji. Już odeszliśmy od starego świata, w którym elektrownia zasilała pobliską fabrykę. Teraz prąd sprzedawany jest na giełdzie, transakcje na każde 15 minut doby, wymiana transgraniczna. Operator sieci musi włożyć ogromny wysiłek, aby zebrać i przeanalizować dane. Dopiero wtedy może dowiedzieć się jakie będą rozpływy mocy w najbliższych godzinach, skąd i dokąd popłynie moc i czy prąd nie przeciąży linii energetycznych. Odbiorca tego wszystkiego nie widzi, dlatego nadal często słyszymy zabawne powiedzenie: „przecież prąd jest w gniazdku”.
KD: Czy w związku z tą luką wiedzy powstały jeszcze jakieś zabawne mity?
PG: „Wiatr na morzu wieje stabilnie, a w związku z tym wiatraki na morzu są stabilnym źródłem energii.”
Aby skontaktować się z rzeczywistością wystarczy wejść na oficjalną stronę Bundesnetzagentur (odpowiednik naszego Urzędu Regulacji Energetyki) – www.smard.de poświęconą danym o niemieckim rynku energii i przyjrzeć się archiwalnym wykresom generacji niemieckich farm wiatrowych na morzu. Pokażmy przykładowy wykres z danymi z początku marca 2023.
Poszarpany wykres nie oznacza, aby takich farm nie budować. Trzeba jednak być świadomym charakteru pracy tych źródeł. Należy się przygotować na odbiór maksymalnych mocy – czy to odbiór do sieci, czy do magazynów, a może od razu do fabryk zlokalizowanych na wybrzeżu – to sprawa otwarta i każde rozwiązanie warto rozważyć. A gdy wiatr na morzu czasem znika, co widzimy także na wykresie, trzeba wyprodukować prąd w innych źródłach. Podobnych mitów jest tak dużo, że wystarczyłoby ich, aby napisać książkę.
KD: Farmy na morzu to już naprawdę duża energetyka. A co można doradzić Kowalskiemu, który chciałby zainstalować fotowoltaikę na dachu?
PG: Pomimo zmiany sposobu rozliczeń na mniej korzystny, Polacy nadal chętnie budują instalacje fotowoltaiczne. Często słyszymy o instalacjach wyłączających się z powodu zbyt wysokiego napięcia w sieci. Dzieje się tak na obszarach, gdzie zainstalowano już wiele takich instalacji, a operator nie zdążył jeszcze zmodernizować sieci. Dlatego przed podjęciem decyzji o inwestycji, warto jest się zastanowić, czy nasza nowa instalacja będzie miała odpowiednie warunki techniczne, aby poprawnie pracować. Np. jeśli instalacje naszych sąsiadów notorycznie wyłączają się, to może warto poczekać, aż sieć zostanie zmodernizowana. To trudna decyzja, ale może lepiej podjąć taką decyzję, niż potem przerzucać się pismami z operatorem sieci. Ewentualnie, zanim wydamy pieniądze na fotowoltaikę, można zlecić badanie analizatorem jakości energii i dowiedzieć się, że napięcie na naszej ulicy jest tuż poniżej maksymalnie dopuszczalnej wartości. Lub wręcz przeciwnie –przekonać się, że z napięciem wszystko jest w porządku i można śmiało instalować fotowoltaikę.
KD: Czy energetyka może mieć duży wpływ na rynek nieruchomości? Najczęściej temat ten pojawia się tylko przy okazji OZE lub odosobnionych przypadków, gdy ktoś ma problem ze zrealizowaniem przyłącza.
PG: Na pewno tak. Spójrzmy chociażby na nieruchomości gruntowe, których kiedyś nikt nie chciał kupić z powodu biegnącej linii 15kV. Co kiedyś było wadą, stało się zaletą – można tam zbudować farmę fotowoltaiczną. Jeśli chodzi o budynki, to te o niskiej klasie energetycznej będą cechowały się wyższymi kosztami eksploatacyjnymi za sprawą wysokich cen energii. Jeśli kupujący lub najemca będą mieli wybór, to wybiorą nieruchomość o niższym zapotrzebowaniu na energię. Po wprowadzeniu obowiązku posiadania świadectw energetycznych nawet laik będzie rozumiał, który budynek jest bardziej energooszczędny. Natomiast drugą stroną tej samej monety jest to, że to właściciel ponosi koszty np. termomodernizacji.
KD: Jak pogodzić interesy osób chcących zarabiać na OZE z interesem osób, które wiedzą, że sieć energetyczna ma swoje limity?
PG: Przede wszystkim należy mieć świadomość, że OZE są elementem, częścią składową systemu. Aby zarabiać na OZE, należy zatroszczyć się o system elektroenergetyczny jako całość. W opinii publicznej panuje uproszczona definicja transformacji energetycznej: likwidować elektrownie konwencjonalne i budować źródła odnawialne. Tyle tylko, że tradycyjne elektrownie poza produkcją prądu, świadczą dodatkowe usługi, dzięki którym można w ogóle sterować systemem elektroenergetycznym. W nowym świecie – bez elektrowni konwencjonalnych – trzeba w jakiś sposób zapewnić usługi niezbędne do funkcjonowania systemu: moc regulacyjna, bilansowanie, regulacja napięcia, moc zwarciowa itd. Potrzebne są do tego nowe rozwiązania, nowe narzędzia. Dla inwestorów oznacza to nowe marże.
KD: Jakich barier transformacji energetycznej należy oczekiwać w przyszłości?
PG: Jest ich kilka. Może podam tę najbardziej zaskakującą: brak odpowiednich inżynierów. W codziennym życiu jesteśmy przyzwyczajeni, że coś kupujemy (smartfon, samochód) i od razu działa. W energetyce jest inaczej. Nie da się kupić smart grid w supermarkecie. Można kupić poszczególne komponenty, ale ostatecznie to człowiek musi wszystko zaplanować, wdrożyć, zaprogramować, uruchomić, a na koniec obsługiwać. Warto zajrzeć do raportu Światowego Forum Ekonomicznego pod tytułem: The Future of Jobs Report. Według jego autorów barierą numer jeden we wdrażaniu nowych technologii jest luka kwalifikacyjna na lokalnym rynku pracy (skill gap). Na drugim miejscu jest brak umiejętności przyciągnięcia odpowiednich talentów. W zasadzie oprócz jednego punktu (brak kapitału inwestycyjnego) cała lista kręci się wokół człowieka i jego kompetencji. Moje obserwacje w branży potwierdzają dane z raportu. Jeśli mówimy o Niemczech, to znalezienie nowego inżyniera na miejsce osoby odchodzącej na emeryturę czasami trwa ponad rok. Ściąganie absolwentów politechnik nawet z innych kontynentów jest już normą, ale nawet to rozwiązanie jest niewystarczające. Najgorzej jest z obsadzeniem stanowisk zmianowych – siedzenie w pracy w sobotę wieczorem nie jest kuszącą propozycją dla młodego człowieka. Grono potencjalnych kandydatów tym bardziej się zawęża, ponieważ potrzeba ludzi o podejściu interdyscyplinarnym. Okazuje się, że np. inżynier dyspozycji mocy musi rozumieć nie tylko elektrotechnikę, ale także rynek energii, IT, OZE itd.
KD: Czego można życzyć Tobie jak i całej branży energetycznej na najbliższe lata?
PG: Poproszę o ładną pogodę dla mnie. A dla branży: inżynierów, którzy chcą się rozwijać interdyscyplinarnie.