Najpierw rzesza klientów, którzy nie mają w zwyczaju czytania umów zdecydowała się na kredyty frankowe. Widząc w tym lukratywny interes kancelarie prawne rozpoczęły batalie w obronie ich interesów. Gdy na rynku zrobiło się już ciasno pojawił się nowy pomysł na zarobek: pozew przeciwko kancelariom frankowym, które za dużo zarabiały.
Historia frankowy kredytobiorców nie przestaje mnie zadziwiać. Najpierw z własnej woli zrobili sobie krzywdę. Nikt o zdrowych zmysłach nie bierze przecież kredytu w walucie o stabilnym kursie wiedząc, że waluta w której zarabia zdecydowanie stabilna nie jest. Dość powiedzieć, że osłabienie kursu złotego wskazywane było nawet jako celowe i spodziewane działanie w obliczu rosnących kosztów obsługi zadłużenia zagranicznego.
Frankowicze widać nie wiedzieli, nie widzieli i nie słyszeli, że kursy walut mogą się zmieniać. Winą za swoją niewiedzę postanowili obarczyć banki. Co dziwne prawnicy zauważyli tutaj dużą szansę na dobre zarobki. Kancelarie frankowe zaczęły powstawać jak grzyby po deszczu. Kuszenie klienta trwało nawet mimo zakazu reklamowania takich praktyk. Z czasem jednak rynek się nasycił i większość klientów, których warto było reprezentować już dawno znalazła swoich zawodowych pełnomocników. Teraz na arenę wchodzą… kolejni prawnicy. Ci z kolei twierdzą, że ich koledzy zarabiali za dużo na odfrankowywaniu kredytów.
Gdyby już teraz ktoś myślał o otworzeniu kancelarii, która ma pozywać kancelarie, które pozywają kancelarie frankowe o zbyt duże zarobki, to koniecznie dajcie znać, bo zostało mi jeszcze trochę popcornu.